Idę sobie rano do pracy, a w zasadzie planowałem jechać. A więc idę na parking, próbuję otworzyć samochód z pilota, ale kompletnie bez reakcji. Pilot chyba działa, bo się diodka świeci.
Myślę sobie, może akumulator padł.
Otwieram z kluczyka, przekręcam światła, bez reakcji. Zero, nic, null, nada. Przekręcam stacyjkę, też nic.
A więc jadę do pracy autobusem.
Po powrocie zaglądam do samochodu, żeby zabrać akumulator i zanieść go do domu. Przez cały dzień myślałem o tym, co mogło być przyczyną rozładowania się akumulatora. Niska temperatura? Może jakaś usterka i którędyś prąd ucieka? Może coś zupełnie innego? A może ktoś po prostu ukradł mi akumulator?
Otwieram maskę, mija mnie strażnik parkingu. Mówi, że od piątku świeciło mi się w środku światełko oświetlenia wnętrza z tyłu, a oni (biedactwa!) nie mogli się ze mną skontaktować. Nic dziwnego, że się akumulator wyładował…
Idę do środka, wyłączam lampkę. Wracam do odkręcania nakrętek od mocowania akumulatora, nagle zaczyna piszczeć syrena alarmu. Widocznie wyłączenie lampki trochę zwiększyło napięcie w układzie — na tyle, by syrena miała prąd by piszczeć. Wyłączam więc alarm kluczykiem i dalej odkręcam akumulator.
W końcu przytachałem go do domu i podłączyłem do ładowania. Według woltomierza miał napięcie ok. 10 V…
Akumulator ma pojemność 95 Ah, mój prostownik potrafi dać z siebie aż 8 A prądu, więc do jutra rana powinien się naładować…